Co kryje się pod hasłem „nabycie sprawdzające”? To sytuacja, w której anonimowy kontroler kupuje towar albo usługę jak zwykły klient, ale – już inaczej niż taki zwykły klient – dokładnie sprawdza, czy przedsiębiorca „nabija” zakup na kasę albo wydaje paragon. Kiedy urzędnik zauważy oszustwo, sprzedawca szybko dowiaduje się, kto go odwiedził. 


Takie kontrole pojawiły się wraz z Polskim Ładem i funkcjonują od 1 stycznia 2022 roku. Wcześniej urzędnicy oczywiście też sprawdzali przedsiębiorców, ale różnica jest taka, że musieli informować, kim są. Dzisiaj działają podobnie jak „tajemniczy klienci”.


Krajowa Administracja Skarbowa ma co roku specjalny budżet na takie zakupy, a kontrole odbywają się w różnych porach – nie tylko w godzinach działania urzędów. Wszystko zależy od tego, jaki biznes jest akurat sprawdzany. Wiadomo przecież, że nikt nie zajrzy do klubu przed południem, skoro najwięcej klientów, a przy okazji największe ryzyko nadużyć, istnieje wieczorem, zwłaszcza w weekend. 


Nie ma paragonu, jest problem


– Chodzimy i będziemy chodzić, bo to zjawisko cały czas ma ogromną skalę. Te kontrole są i powinny być – mówi Agata Jagodzińska, przewodnicząca Związkowej Alternatywy w Krajowej Administracji Skarbowej. 


Ta ogromna skala to w niektórych branżach nawet połowa transakcji. Na czym polegają nadużycia? Choćby na tym, że sprzedawca nie „nabija” transakcji na kasę. Wtedy sprawa jest oczywista. Większe kontrowersje budzą paragony, których klienci nie dostają przy zakupie. Urzędnicy tłumaczą, że takiego paragonu nie trzeba wręczać kupującemu do ręki. Wystarczy na przykład położyć go na ladzie, w widocznym miejscu. 


– Paragon ma być po prostu tak wydany, żeby klient mógł go wziąć – tłumaczy Jagodzińska. Mogłoby się wydawać, że skoro transakcja jest zarejestrowana, to pilnowanie wydawania paragonów jest zwykłą nadgorliwością urzędników. Okazuje się jednak, że sprawa ma drugie dno.  


– Jeśli nikt nie weźmie paragonu, to czasem zdarza się, że sprzedawca go zabiera i anuluje transakcję – przyznaje Agata Jagodzińska. Towar faktycznie sprzedany, transakcja wycofana, podatku brak.


Rzęsy tak, kafelki nie


Kontrolerzy przyznają, że są branże, w których nadużyć jest wyjątkowo dużo. Na tej liście niezmiennie widnieją: gastronomia, motoryzacja, transport, a także branża beauty. Tego typu kontrole budzą jednak czasem kontrowersje. Niezadowoleni są bowiem nie tylko sprawdzani, ale też niektórzy zwykli podatnicy. 


Były takie zarzuty, że z pieniędzy publicznych robimy sobie rzęsy. Ale my też musimy takie usługi sprawdzać – przyznaje Jagodzińska i wyjaśnia, że w przypadku zakupu towaru podczas kontroli urzędnicy mogą wycofać transakcję, oddać towar i odzyskać pieniądze podatników. Z oczywistych względów nie da się tego zrobić z usługami. 


Część przedsiębiorców żali się, że kontrole nie dotykają na przykład lekarzy albo budowlańców. Tu sprawa jest skomplikowana, bo pacjent musiałby podać wszystkie swoje dane i zarejestrować wizytę, a sprawdzanie firmy budowlanej wymagałoby na przykład... wykonania remontu. 


Nie zawsze jest miło


Kontrolerzy pracują w parach, również ze względów bezpieczeństwa. Zdarza się bowiem, że reakcją na mandat jest agresja. Bywa też tak jak na niedawnym festynie w Grzybowie, z którego urzędnicy zostali po prostu wyprowadzeni. KAS tłumaczy się jednak, że na tego typu imprezach sprawdzani są nie tylko drobni rzemieślnicy, ale też wielkie firmy, które często stawiają tam swoje stoiska, na przykład z jedzeniem. I bywa, że nie wydają paragonów. 


Do urzędników przyjeżdża też czasem... policja. Taki przypadek zdarzył się w wakacje w Bielsku-Białej. Kontrolerzy zamówili alkohol, ale nie dostali paragonu, więc próbowali wlepić karę. Właściciel powoływał się na duży ruch, a na miejsce wezwał funkcjonariuszy z alkomatem. Skończyło się 500-złotową karą – dla przedsiębiorcy, bo kontrolerzy byli trzeźwi. Urzędnikowi podczas takiego „nabycia sprawdzającego” wolno kupić trunki, ale już nie pić.



Jagodzińska tłumaczy, że ta praca bywa trudna nie tylko z powodu sporów, a czasem wręcz awantur ze sprzedawcami. –Siedzimy u fryzjera, rozmawiamy z nim miło przez pół godziny, po czym taka osoba nie wydaje paragonu i musimy wręczyć mandat. Z ludzkiej strony to jest po prostu trudne – mówi urzędniczka i dodaje, że niezależnie od tego, jak nieprzyjemne dla którejkolwiek ze stron mogą być takie wizyty, kontrole są potrzebne. Niezapłacony podatek to po prostu mniej pieniędzy w budżecie, a braki odczujemy wszyscy.  


W pierwszym półroczu 2024 roku urzędnicy dokonali prawie 27 tysięcy takich „nabyć sprawdzających” i wlepili ponad 5,6 tys. mandatów na łączną kwotę około 8,7 mln złotych. Mandat może wynieść kilkaset złotych, ale zdarzają się też znacznie wyższe kary. Maksymalna kwota grzywny za wykroczenie skarbowe wynosi 86 tysięcy złotych.


CZYTAJ TEŻ: Oszustwo na Brada Pitta. Pięć osób aresztowanych