Zalanych rzeczy nie można używać, nie pomoże ich pranie czy czyszczenie. Są siedliskiem bakterii i chorób. Przez powódź wielu mieszkańców Ziemi Kłodzkiej straciło całe dobytki. Góry odpadów znalazły się na ulicach.


Do tej pory tylko z Kłodzka wywieziono ponad 500 ton odpadów. Trafiają na dwa tymczasowe składowiska oddalone od miasta. Burmistrz Michał Piszko szacuje, że łącznie wywiezionych zostanie około 1300 ton. Robi wszystko, aby nie doszło do wybuchu epidemii.


Hałdy śmieci


– Mam taką obawę, dlatego jak najszybciej staramy się te odpady usunąć i mimo że na instalacji w Ścinawce mamy tylko jedną wagę i jedną rampę wyładowczą, dlatego zdecydowałem się wywozić te śmieci na wyselekcjonowane działki na terenie gminy miejskiej Kłodzko jak najbardziej oddalone od zabudowań, żeby ewentualnie też nie tworzyć korków na składowisku odpadów. I te śmieci wywozić po prostu w takie miejsca, które będą najmniejsze stwarzały zagrożenie dla mieszkańców miasta Kłodzko. A później, w późniejszym terminie (…) będziemy sukcesywnie po prostu te hałdy śmieci, które powstają w tej chwili w granicach administracyjnych miasta, na nieruchomościach gminnych niwelować – tłumaczy w rozmowie z TVP3 Wrocław burmistrz Kłodzka Michał Piszko.


Problem ma także Bystrzyca Kłodzka, gdzie brakuje między innymi śmieciarek. – W dalszym ciągu potrzebujemy dużych kontenerów o pojemności 20 metrów sześciennych. Tak jeszcze około 10 sztuk. Takie mi tutaj zapotrzebowanie zgłoszono. Ładowarki do odpadów, mauzery, kosze posegregacyjne na odpady o pojemności 120 litrów na szkło i papier, bo to akurat z wielu posesji zabrała nam woda – informuje Kornelia Wenc-Szumigalska, sekretarz gminy Bystrzyca Kłodzka.


Po powodzi tysiąclecia w 1997 roku, niestety, nie przygotowano przepisów na takie sytuacje. Składowiska odpadów szybko się zapełniają. Wojewoda dolnośląski zapewnia, że nastąpią zmiany w przepisach. – Zgodnie z rozporządzeniem, instrukcją ministerstwa klimatu każda firma, która ma możliwość wywozić śmieci, do tej pory zgodnie z prawem musiały być to licencjonowane firmy, i takie firmy ściągamy z Polski, ponieważ siły i środki na terenach zalanych są ograniczone – mówi Maciej Awiżeń.


Czytaj więcej: Powodzianie stracili wszystko. Mówią o sobie „rozbitkowie” [REPORTAŻ]